piątek, 27 czerwca 2014

Stephen Gosling / Greg Cohen / Tyshawn Sorey "John Zorn: In The Hall Of Mirrors", Tzadik 2014, TZ8317

Stephen Gosling / Greg Cohen / Tyshawn Sorey "John Zorn: In The Hall Of Mirrors", Tzadik 2014, TZ8317
 Wydawać by się w pierwszej chwili mogło, że to John Zorn w najlżejszej postaci. Ale nic bardziej mylnego - chociaż obcujemy od pierwszej chwili z muzyką liryczną i pełną cudownej radości, to jednak ma ona drugie, o wiele głębsze dno.

Rozpoczyna się ta płyta utworem przywodzącym na myśl inne z zornowskich nagrań - "Alhambra Love Songs". Piękna, pulsująca delikatnym groovem melodia snuje się na tle pełnego napięcia i pogodnej histerii gry sekcji rytmicznej. Delikatnie i subtelnie. Ale już drugi na płycie "Maldoror" zapowiada zmianę - muzyka, chociaż wciąż jeszcze liryczna i pogodna o wiele silniej osadzona w tradycji współczesnej muzyki komponowanej. Tutaj Zorn nie tak wiele zostawia miejsca na improwizację - wirtuozowska partia fortepianu, napisana specjalna dla Stephena Goslinga, łączy w sobie dwie jakże odmienne tradycję - klasycznej pianistyki spod znaku dwudziestowiecznych kompozytorów - Cage'a, Berio czy Nono z jazzową pianistyką, często w tej delikatnej, przystępnej, uwodzicielskiej formule. W dorobku "papieża nowojorskiej awangardy" to pozycja zupełnie wyjątkowa, zderzająca ze sobą dwa światy jego twórczości, które dotąd raczej rzadko się ze sobą spotykały.

Jak podkreślają recenzenci - jest to jeden z najbardziej udanych projektów w dorobku nowojorczyka. I słuchając tego nagrania nie sposób się z tym niezgodzić. Po próżno szukać tu jakichkolwiek szwów - nie wiadomo gdzie kończy się dwudziestowieczna, współczesna awangarda a zaczyna liryczny pop jazz. Znakomita w tym zasługa Grega Cohena, basisty, który dzieli fascynację i scenę z Johnem Zornem od z górą dwudziestu już lat, ale i młodziutkiego perkusisty Tyshawna Soreya, który jak mało kto, potrafi ocieplić i natchnąć radosnym liryzmem muzykę Zorn.

Świetne kompozycje i cudowne nagranie. Nie można przegapić tego nagrania.
autor: Marcin Jachnik

Stephen Gosling: piano
Greg Cohen: bass
Tyshawn Sorey: drums

1. Epode
2. Maldoror
3. Tender Buttons
4. In Lovely Blueness
5. Illuminations
6. Nightwood
 
płyta do kupienia na multikulti.com

czwartek, 26 czerwca 2014

Haggai Cohen-Milo "Penguin", Tzadik 2014, TZ8184

Haggai Cohen-Milo "Penguin", Tzadik 2014, TZ8184
Haggai Cohen-Milo odbył tę samą drogę co wielu muzyków na całym świecie. Nawet Tomasz Stańko przeprowadził się do Nowego Jorku. Nie dziwi więc fakt, że ten izraelski basista wyprowadził się ze swojego ojczystego kraju i zamieszkał na Brooklynie.

Do nagrania swojego debiutu dla wytwórni Johna Zorna zaprosił świetnych muzyków, Shanir Ezra Blumenkranz (współpracownik Danny'ego Zamira, Cyro Baptisty, Jona Madofa, Daniela Cartera i samego Johna Zorna), tutaj grający wyłącznie na arabskiej lutni - oud czy perkusista Ziv Ravitz, znany z zespołów Lee Konitza, z którym nagrał dwie płyty oraz Joe Lovano, Avishaia Cohena i Esperanzy Spaulding to bardzo silne elementy tego znakomitego składu.

Nowa żydowska muzyka zyskała kolejnego, interesującego adepta. Oryginalne kompozycje lidera, gitarzysty Nadava Remeza i Itamara Doari nawiązują do bogatej żydowskiej tradycji, charakterystyczne brzmienie arabskiej lutni nadaje płycie dostojeństwa. W połączeniu z energią, jaka płynie z improwizacji poszczególnych muzyków, rodzi się muzyczny spektakl, godny zapamiętania.

Muzyka siedmio-osobowej formacji Haggaia Cohen-Milo to nie balsam dla duszy ani szereg kojących dźwięków. To porcja iście energetycznego brzmienia, które swoim ładunkiem emocji przeszywa słuchacza na wskroś. Debiutancka płyta "Penguin" to porcja ethno-jazzu na najwyższym poziomie.
autor: Dawid Malanowski


Shanir Ezra Blumenkranz: oud
Haggai Cohen-Milo: bass
Matan Chapnizky: tenor saxophone, soprano saxophone
Evan Francis: alto saxophone
Mateo Lugo: guitar
Ziv Ravitz: drums
Nadav Remez: guitar

1. Introduction
2. The Garden
3. Family
4. Silent Wish
5. Avak
6. Penguin
7. Seizure Cat
8. Lavan Lavan
9. Wallak Ya Habib



płyta do kupienia na multikulti.com

środa, 25 czerwca 2014

Anansy Cissé "Mali Overdrive", Riverboat Records 2014, TUGCD1079

Anansy Cissé "Mali Overdrive", Riverboat Records 2014, TUGCD1079

Pewnie już każdy malijski gitarzysta i wokalista będzie porównywany do Ali Farka Touré. Amerykański reżyser Martin Scorsese, powiedział kiedyś o AFT "Jego gra na gitarze to prawdziwe DNA bluesa". Trafił w sedno fenomenu muzycznego, który rozkwitł nad snującym się, potężnym Nigrem.

Anansy Cissé pochodzi z tego samego regionu Mali co malijski John Lee Hooker, z Tmbuktu. Jego występ na Festival au Desert w Essakane w 2009 był jedną z rewelacji sezonu. Po wybuchu wojny domowej w 2012 roku przeniósł się do Bamako, gdzie rezyduje większość malijskich muzyków. Rozpoczął współpracę z plejadą znakomitych młodych muzyków jak Dramane Touré (Khaira Arby), Djimé Sissoko (Samba Touré, Djama Djigui, Black Machine) i z mistrzem stylu sokou - Zoumana Téréta (Oumou Sangaré, Samba Touré, Djénéba Seck, Amadou & Mariam...).

Anansy Cissé w bardzo ciekawy sposób łączy rodzime tradycje muzyczne (songhai i fulani) z inspiracjami twórczością tradycyjnego bluesa, szczególnie z Delty Missisippi. Gdy dodamy do tego unikalną charakterystykę brzmieniową tradycyjnych malijskich instrumentów jak Ngoni, Sokou czy bęben Calabash to suma tych elementów jest po prostu rewelacyjna. To przy tym niemodna, ale szczera do bólu i wymykająca się ścisłym kwalifikacjom muzyka; przy tym bardzo świeża, zwłaszcza w natłoku recyklingowych trendów w świecie współczesnej muzyki alternatywnej. Poza nostalgiczną, niespieszną transowością, hipnotyzującą jak pustynia o zachodzie słońca, muzycy dodali też elementy dynamizujące - brudną, hendrixowską gitarę i psychodeliczny, funkowy rytm.

"Mali Overdrive" to druga w dyskografii płyta Cissé, Ta muzyka przez swą prostotę uderza prosto w serce i zostaje w nim na dłużej. Świetny album!
autor: Jacek Palczewski

1. Baala (4:00)
2. Fati Ka (4:38)
3. Aigouna (4:15)
4. Sekou Amadou (5:11)
5. Wamassiheme (5:05)
6. Agobene (4:38)
7. Alhamidou (5:09)
8. Aye Woma (4:33)
9. Horey (5:45)
10. Gomni (4:16)



płyta do kupienia na multikulti.com

wtorek, 24 czerwca 2014

Mike Pride "Birthing Days", Aum Fidelity 2013, AUM077

Mike Pride "Birthing Days", Aum Fidelity 2014, AUM077
Mike Pride to w muzycznym biznesie - nie tylko na scenie jazzowej - postać niezwykle aktywna. Ten kompozytor i perkusista od kilkunastu dobrych lat nie tylko przewodzi własnym składom, ale bardzo często pojawia się jako sideman w rozlicznych zespołach i grupach grających metal, noise, awangardowy rock i nowoczesny jazz. W 2013 r. wytwórnia AUM Fidelity wydała równocześnie dwie płyty mające ukazywać jazzowe oblicze muzyki Mike'a Pride'a z zupełnie odmiennych perspektyw. Pierwsza płytą jest "Birthing Days".

To znakomity popis nie tylko instrumentalnej czy kompozytorskiej sprawności Mike'a Pride'a. Płyta ta ukazuje go, jako lidera własnego składu muzyka, ukazuje jego muzyczną wizję i zdolność kooperacji z partnerami w bardzo pokomplikowanych formalnie kompozycjach. Pride znakomicie rozumie się z utalentowanym pianistą (tutaj także na syntezatorze) Alexisem Marcelo, jak również ze świetnym technicznie Peterem S. Bitencem. Ich muzykę od zawsze cechuje bardzo osobiste podejście do poszczególnych kompozycji, jak i wielkie, wielkie zaangażowanie. Pozwala to im na niezwykłą wprost elastyczność oraz bardzo indywidualne traktowanie poszczególnych kompozycji w każdym kolejnym występie na żywo. Także to, że grają ze sobą od dłuższego juz czasu w znaczący sposób pogłębia wzajemne porozumienie i ułatwia im zadanie.

W 2012 r. dołączył do nich saksofonista Jon Irabagon, muzyk kwartetu Mostly Other People Do The Killing, który ze swoim wirtuozerskim podejściem i niezwykłą swobodą harmoniczną, tchnął nowe życie w każdą z kreowanych przez Pride'a kompozycji. W dwóch utworach formuła została jeszcze poszerzona do kwartetu, a w jednym nawet do sekstetu - daje to znacznie większe możliwości interpretacyjne oraz pozwala na niezwykłe zagęszczenie harmonii.

Zebrane na tej płycie kompozycje Pride stworzył w przypływie inspiracji, gdy po raz pierwszy został ojcem. Nieco odzwierciedla to jego stan - gęsta faktura, mocne, zdecydowane linie poszczególnych i piękne harmonie, dosyć szybko się zmienia i płynnie przechodzą jedna w drugą. Cudownie wypadają dwie otwierające płytę kompozycje, gdzie Marcelo gra na syntezatorze nadając im nieco futurystyczno-psychodeliczny charakter. Świetna płyta będąca - mam nadzieję - tylko zapowiedzią tego, czym w przyszłości Mike Pride nas ucieszy.
autor: Marek Zając

Jon Irabagon: alto saxophone, tenor saxophone on 1 & 9
Alexis Marcelo: piano, synthesizer on 1 & 2
Peter Bitenc: bass
Mike Pride: drums, percussion

guests:
Jonathan Moritz: tenor saxophone on 6 & 7
Jason Stein: bass clarinet on 2 & 6

1. 79 Beatdowns of Infinite Justice, the (7:29)
2. Birthing Days (10:57)
3. Marcel's Hat (2:48)
4. Brestwerp (7:01)
5. Lullaby For Charlie (6:42)
6. CLAP (4:53)
7. Fuller Place (5:34)
8. Pass The Zone (3:47)
9. Occupied Man (6.21)
10. Motiaon (4.40)





płyta do kupienia na multikulti.com

sobota, 21 czerwca 2014

Eric Dolphy "Softly, As In A Morning Sunrise", Random Chance Records 2004, RCD13

Eric Dolphy "Softly, As In A Morning Sunrise", Random Chance Records 2004, RCD13
Muzycznie to przecudne nagranie - Eric Dolphy w najlepszym, najbardziej produktywnym dla siebie roku 1961 pożycza dwóch muzyków ze składu Johna Coltrane'a, dołącza jeszcze do nich perkusistę Mela Lewisa i nagrywa koncertowy album. Ale cóż, sama realizacja - mimo starannego remasteringu - pozostawia wiele do życzenia. Niestety, rejestracja nie była tu profesjonalna i nikt nagrywając ten koncert nie myślał, że kiedyś może być ono upublicznione w formie nagrania.

Tylko cztery utwory, ale każdy z nich rozrasta się tutaj do rozmiarów suity - Oleo Sonny Rollinsa ma 18 minut, a On Green Dolphin Street nieco ponad 23 minuty. I - co charakterystyczne dla koncertów tamtych lat - nie ma tu miejsca na chwilkę przestoju czy nudy. Muzycy potrafią prowadzić konsekwentną narrację przez kilkanaście minut, bo świadomi są cały czas struktury kompozycji, myślą formą - wielu dzisiejszych muzyków wychowanych na cztero-, pięciominutowych piosenkach już tego zwyczajnie nie potrafi.

To były czasy! W dodatku każdy z muzyków mógł swobodnie improwizować przez kilkanaście minut, wplatając w narrację tematy innych kompozycji lub tylko je sygnalizując. I ta swoboda - dziś bodaj jeden Anthony Braxton ma taką swobodę i lekkość grając na alcie jak Dolphy w 1961 roku.

Porównując to nagrania z innymi płytami Dolphy'ego słychać, jak wiele zmienia w muzyce obecność McCoya Tynera. I chociaż jego styl nie wydaje mi się tu jeszcze w pełni skrystalizowany, to słychać jak odmiennym i wyjątkowym od początku był muzykiem. Sekcja gra tak jak powinna, równo, mocno, nadając muzyce wyraźny groove. Zaskakuje czasem Mel Lewis, który w tej dwójce zdaje się mieć zdecydowanie więcej inwencji i swobody.

Być może jest tak, że jakoś nagrania psuje odczucie muzyki na tym krążku. Ale jeśli nie jesteś w tej kwestii (realizacji) purystą, winienneś koniecznie sięgnąć po tę płytę. Nie zawiedziesz się, na pewno.
autor: Józef Paprocki

Eric Dolphy: bass clarinet, alto saxophone
Mel Lewis: drums
Mccoy Tyner: piano
Reggie Workman: bass

1. On Green Dolphin Street
2. Softly, As In A Morning Sunrise
3. The Way You Look Tonight
4. Oleo

płyta do kupienia na multikulti.com

piątek, 20 czerwca 2014

Lisa Bielawa / Martha Cluver / Abigail Fischer / Kathryn Mulvehill / Kirsten Sollek "John Zorn: Shir Hashirim", Tzadik 2014, TZ8310

Lisa Bielawa / Martha Cluver / Abigail Fischer / Kathryn Mulvehill / Kirsten Sollek "John Zorn: Shir Hashirim", Tzadik 2014, TZ8310
Wszechstronność Johna Zorna nie przestaje mnie zadziwiać - tym razem inspirując się muzyką średniowiecznej Ars Nova i renesansowymi madrygałami, tworzy wokalne kompozycje na pięć żeńskich głosów. Czasami traktuje je jako precyzyjne instrumenty, czasami zostawia zadziwiającą swobodę w kreacji poszczególnych lini. Ważne jest to, że znajduje w osobach Lisy Bielawy, Marthy Cluver, Abigail Fischer, Kathryn Mulvehill i Kirsten Sollek artystki potrafiące nasycić to nagranie siłą i udźwignąć talentem wizję kompozytora. Co zaskakujące - nagranie to nie jest czyste wokalnie. Szumy, zgrzyty, trzaski - wszystko to ma tu swoje miejsce, ale nie jest bynajmniej nadużywane. Zorn nie stara się tego nagrania i kompozycji na siłę przybrudzić. Ma to raczej wzbogacać niż przybliżać do muzyki nowojorskiego downtown przełomu dwudziestego pierwszego stulecia.

Prócz tych muzycznych inspiracji, do których sam Zorn się przyznaje (Ars Nova, renesans, ale i minimalizm czy muzyka repetytywna), słychać tu całkiem sporo innych. Muzyka żydowska zdaje się być jedną z nich - wszak jako inspiracja treści (choć to płyta bez słów) i formy służy tu poemat jednej z ksiąg Starego Testamentu - Pieśni nad Pieśniami. Kompozytorski i wykonawczy dorobek Meredith Monk - drugą. Ale pobrzmiewa tu także echa muzyki choćby Arvo Parta i innych klasyków dwudziestowiecznej muzyki neosakralnej - ich doświadczenia na polu łączenia tradycji gregoriańskiego chorału i liturgicznej formy z kompozytorskim warsztatem dwudziestego stulecia.

To nagranie to muzyka bez słów - a jednak można ją traktować jako jedno z najbardziej transcendentnych i osobistych kompozytorskich doświadczeń Zorna. Sam zresztą pozostawia takie tropy i zapowiada kolejne realizacje w tym intymnym jakże cyklu rozpoczętym płytą Mycale z jego autorskimi kompozycjami z Księgi Aniołów. Następne mają być wizje św. Hildegardy z Bingen. Nie mogę się już doczekać... 
autor: Marek Zając

Lisa Bielawa: voice 
Martha Cluver: voice
Abigail Fischer: voice
Kathryn Mulvehill: voice
Kirsten Sollek: voice

1. Kiss me
2. Rose of Sharon
3. At night in my bed
4. How beautiful you are
5. I have come into my garden
6. Where has your lover gone
7. Dance again
8. O, if you were only my brother



płyta do kupienia na multikulti.com

środa, 18 czerwca 2014

Sinne Eeg "Face The Music", Stunt Records 2014, STUCD14042

Sinne Eeg "Face The Music", Stunt Records 2014, STUCD14042

Na dzisiejszym rynku muzycznym istnieje cała grupa wokalistek, którą wszyscy uporczywie klasyfikują jako 'jazzowe' a z jazzem de facto nie mają one wiele wspólnego. Śmiało można zaliczyć do nich Diane Krall, Katie Melua'e czy Annę Marię Jopek o efemerydach typu Ives Mendes nie wspominając. Dla większości bowiem producentów, wydawców, ale i słuchaczy 'jazz' jest słowem nobilitującym muzyczne doznania, podnoszącym ich wartość więc jeżeli coś ma być 'dobre' lub 'lepsze' to świetnym zamiennikiem może być 'jazzowe'. Drugim problemem jest to, iż do jazzu wrzuca się to wszystko, co o jazz choćby się ociera a jest trudne do sklasyfikowania.

W przypadku Sinne Eeg możemy mówić o pewnych podobieństwach, jednak płyta ta jazzowa jest w o wiele większym stopniu niż nagrania Diany Krall czy Inger Marie Gundersen: wokalistka improwizuje głosem (nie ma tu jakiś porywających solówek czy karkołomnych przejść), swinguje - owszem, z wyczuciem niczym rasowy muzyk z drugiej strony Atlantyku. Eeg towarzyszy klasyczne jazzowe trio z fortepianem (czasami, w niektórych dołączają także instrumenty dęte), którego muzycy pozwalają sobie na improwizowane wycieczki czy pasaże. Znakomicie wypadają dialogi Eeg z kontrabasistą Mortenem Ramsbolem oraz gościnnie pojawiającym się Thomasem Fonnesbakiem. Jeżeli szukać podobieństw to Sinne Eeg bodaj najbliższa jest kanadyjskiej wokalistce Holy Cole - a to rekomendacja znakomita. Ale od swojej starszej koleżanki ma głębszy i ciemniejszy głos. Przy tym to w moim odczuciu najbardziej "amerykańska" z europejskich wokalistek, czująca tą muzykę - śpiewa także własne kompozycje - jak mało kto. Nie ma na tej płycie, co prawda, mroczniejszych utworów, ale wykonując balladowy repertuar Sine Eeg nie ma sobie równych. Potrafi śpiewać, potrafi wyczarować ze zdawałoby się banalnego tematu - perełkę, uwodzi i kołysze pozostawiając jednak towarzyszącym muzykom sporo miejsca by mogli po prostu pograć. Piękne nagranie!
autor: Paweł Wierzbicki

Sinne Eeg: vocal
Jacob Christoffersen: piano
Morten Ramsbøl: double bass
Morten Lund: drums

plus special guests:
Thomas Fonnesbæk: double bass
Jesper Riis: trumpet, flugelhorn
Michael Bladt: flute, tenor saxophone
Rune Olesen: guiro

1. What A Little Moonlight Can Do
2. Crowded Heart
3vThe Best I Ever Had
4. High Up In the Sky
5. Somewhere
6. Let’s Face The Music And Dance
7. Taking It Slow
8. New Horizons
9. Draw A Circle
10. What Are You Doing The Rest Of Your Life
11. Caravan



płyta do kupienia na multikulti.com

wtorek, 17 czerwca 2014

Various Artists "The Rough Guide To Celtic Music [2CD Special Edition with Bonus CD by Dalla]", World Music Network 2014, RGNET1314CD

Various Artists "The Rough Guide To Celtic Music [2CD Special Edition with Bonus CD by Dalla]", World Music Network 2014, RGNET1314CD
Opowieść jest nieodłącznym składnikiem muzyki celtyckiej, szerzej nawet - jej kultury. Nie bez powodu jest ona nazywana "rajem poetów". Od zawsze poezja odgrywała wielką rolę w kulturze celtyckiej i tam też, w zamierzchłej przeszłości szukać należy źródeł celtyckich pieśni i muzyki. W czasach starożytnych poezję i muzykę tworzyli wędrowni bardowie, którzy snuli opowieści o prawdziwych i mitycznych bohaterach, smokach, dawnych i współczesnych wojnach, utraconych i spełnionych miłościach. Tragiczne i sielskie. Wykonywane były przy akompaniamencie bodhranu (bęben obręczowy wykonany ze skóry), fletu i harfy, później także Fidelu i gitary. I w takiej też formie prezentuje celtyckie pieśni - współczesne i dawne, kołysanki, ludowe utwory lub wywiedzione z folkowej tradycji najbardziej ceniona n świecie wytwórnia wydająca muzykę folkową - World Music Network.

Termin "muzyka celtycka" zarezerwowany jest dla muzyki z Irlandii, Szkocji, Walii i Bretanii, ale także Asturii czy hiszpańskiej Galicji. Nowoczesna w kształcie muzyka celtycka narodziła się w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego stulecia, gdy wraz z renesansem narodowej świadomości Szkotów i Walijczyków zaczęto sięgać po tradycyjne wzorce muzyczne. I chociaż wiele tradycyjnych utworów, które przez wiele wieków trwały w ustnej tradycji, utraconych zostało w osiemnastym stuleciu, wciąż jeszcze trwają próby ich rekonstrukcji. Także współcześni twórcy folkowi, chętnie tworzą własny autorski repertuar w duchu celtyckiej tradycji.

Dzisiaj muzyka celtycka poszerza się właściwie w każdym możliwym kierunku czerpiąc, ale i goszcząc w jazzie, electro, R&B, sięgając nawet afrykańskiej muzyki ludowej. Dokumentuje to pierwsza płyta albumu. Specjalna, limitowana edycja zawiera dodatkowo bonusowy album "Rooz" zespołu Dalla.
autor: Marek Zając

CD 1:
1. Capercaillie: S'Och A' Dhomhnaill Oig Ghaolaich (Waulking Song) (4:03)
2. Chantan: Slave's Lament (3:11)
3. Solas: Trip To Kareol (2:58)
4. Liz Carroll & John Doyle: Rushin’ Dressing/The Quitter/Remove The Rug (3:51)
5. Altan: Caitlin Triall (4:52)
6. Gráda: The Butcher Boy (3:10)
7. Cara Dillon: Johnny, Lovely Johnny (3:14)
8. John Doyle: Bound For Botany Bay (4:54)
9. Alasdair Fraser & Natalie Haas: Highlander's Farewell (7:26)
10. Old Blind Dogs: Room With A View (Room With A View/Trip To Moreda/Danny's Birthdays) (5:33)
11. Vishten: Shediac Bridge (3:55)
12. Yann-Fanch Kemener & Aldo Ripoche: L'angelique (2:00)
13. Ffynnon: Llanw Chwant (5:01)

CD 2 - Includes bonus album by Dalla:
1. Dean Younk a Gernow (Young Man of Cornwall) (3:19)
2. Tane an Gove (The Smith’s Fire) (3:16)
3. Bal Maidens’ Chant (2:53)
4. King of Sweden (3:51)
5. Can Dilly (Dilly Song) (5:48)
6. Tansys Golowan (Midsummer Bonfire) (5:42)
7. Crantock Games (7:20)
8. Descent (6:03)
9. Seventeen Come Sunday (4:40)
10. Hernen Rooz (Red Herring) (5:41)



płyta do kupienia na multikulti.com

piątek, 13 czerwca 2014

Makanda Ken McIntyre "In The Wind - The Woodwind Quartets", Passin Thru Records 2004, PT41220

Makanda Ken McIntyre "In The Wind - The Woodwind Quartets", Passin Thru Records 2004, PT41220
To nagranie wcale nie powstawało długo - lakoniczna informacja w książeczce płyty podaje, że zostało zarejestrowane w październiku 1995 roku i kwietniu 1996. Ale idee transformacji swych kompozycji na kwartet instrumentów dętych Ken McIntyre nosił w sobie bardzo długo - jak sam przyznawał - od siedemdziesiątych, gdy pierwszy raz zetknął się z muzyką World Saxophone Quartet.

Wszystkie zebrane na tej płycie kompozycje (za wyjątkiem "Mambooga"), zostały wcześniej zarejestrowane przez kompozytora wraz z sekcją rytmiczną. Działo się to na przestrzeni wielu lat, chociaż żadna z nich nie sięga czasów legendarnej sesji z Ericiem Dolphy'm w pierwszej połowie lat sześćdziesiątych. McIntyre nie pisał ich z myślą o solowej płycie - tym bardziej o nagraniu z użyciem overdubów. Ale wszystkie z nich mają niesamowity potencjał i możliwości ich przetwarzania - co sam autor udowadnia tą płytą znakomicie.

Makanda Ken McIntyre sięga tu po bardzo wiele drewnianych instrumentów dętych - klarnety i bass klarnety, flety, saksofony o najrozmaitszych strojach, rożek angielski, fagot i oboje ukazują go jako bardzo kompletnego i wszechstronnego instrumentalistę. Rozpiętość dynamiczna i brzmieniowa poszczególnych użytych tu instrumentów sprawia, iż nagranie jest niezwykle różnorodne, ale wciąż porusza się w jazzowej stylistyce. Co ciekawe - McIntyre nie miesza ze sobą różnych grup instrumentów - gdy decyduje się na saksofony to nie dołącza tu bas-klarnetu czy altowego fletu: mamy do czynienia z czysto saksofonowym kwartetem. Ciekaw jestem tylko dlaczego nie zdecydował się na zaproszenie innych muzyków do tego nagrania - zyskałoby ono pewnie na świeżości i dynamice. Tak jest niezwykle skupione i jakby pozbawione odrobiny szaleństwa. Niestety, motywów już nie poznamy - sam autor i kompozytor nie doczekał niestety publikacji tego nagrania - płyta ukazała się bowiem w 2004 roku, trzy lata po śmierci Kena McIntyre'a.

Nam pozostaje radość obcowania z jego muzyką. Polecam to gorąco!
autor: Marek Zając

Makanda Ken McIntyre: flute, alto flute, bass flute, Bb clarinet, alto clarinet, bass clarinet, oboe, English horn, bassoon, soprano saxophone, alto saxophone, tenor saxophone, baritone saxophone

1. Peas 'N' Rice
2. Home
3. Charshee
4. Black Sugar Cane
5. Chitlins & Cavyah
6. Mambooga
7. Blanche
8. Puunti
9. Chasing The Sun
10. Eileen
11. Amy



płyta do kupienia na multikulti.com

środa, 11 czerwca 2014

Little Women [Travis Laplante / Darius Jones / Andrew Smiley / Jason Nazary] "Lung", Aum Fidelity 2013, AUM076

Little Women [Travis Laplante / Darius Jones / Andrew Smiley / Jason Nazary] "Lung", Aum Fidelity 2013, AUM076
Lung to płyta koncepcyjna - 42 minuty improwizacji zarejestrowanej w studio nagraniowym przez czysto męski kwartet o jakże pięknej nazwie Little Women. W dodatku ta improwizacja jest jednym długim utworem - muzycy nie zdecydowali się dzielić go na ścieżki ani w jakikolwiek sposób ingerować w muzyczną warstwę nagrania. Chociaż - dodajmy - pocięcie tego na dosyć czytelne i wcale nie bardzo długie, zamknięte całości byłoby możliwe. Jak ważny był ten fakt dla nich świadczy też to, że nie zgodzili się na winylową edycję nagrania, chcąc by traktowane było, jako jedna, nierozerwalna całość. I w taki też sposób ma być przez odbiorcę słuchane.

Sama muzyka jest znakomita. Nie jest to awangarda dla awangardy - muzycy nie narzucając sobie ograniczeń, starają się by ich muzyka była formą komunikacji - bardziej zresztą między nimi, a słuchaczami niż wewnątrz kolektywu. Nie znaczy to, że nie ma tu interakcji, ale poszczególne partie - raczej struktura utworu niż poszczególne partie - zdają się być starannie rozpisane. Strasznie ciekawi mnie na ile ta forma została określona z góry, a na ile jest dziełem chwili. Pocięta i zaplanowana, starannie rozpisana, ale nieprzewidywalna narracja kompozycji sprawia, że gdy słuchałem tego nagrania po raz pierwszy opadła mi po prostu szczęka.

W dodatku nie obcujemy tu z jazzowym idiomem. Dość powiedzieć, że w itunes’ie płyta sklasyfikowana jest, jako "indie rock", chociaż sam określiłbym ją, jako "free rock improv". Z odniesieniami do jazzu, z użyciem jazzowej formy i kojarzącego się z jazzem instrumentarium, zagrana przez jazzowych muzyków, ale jazzem w najmniejszym stopniu niebędąca.

Prawdziwym bohaterem nagrania jest w moim odczuciu gitarzysta Andrew Smiley. Gra tutaj niesamowite, różnorodne partie rozpięte od delikatnego, plumkającego na metalowych strunach gitary "indie rocka", przez gwałtowne, tnące całość muzyki i percepcję słuchaczy rozwibrowane, charkotliwe szarpnięcia, z nagła atakujące słuch, po zgiełkliwe improwizacje pełne brudu i jazgotu. Czasem i furii. To on łamie i określa formę, zamyka ją, kieruje i przycina według własnej, niebanalnej wyobraźni.

Dwaj saksofoniści - Travis Laplante i Darius Jones - łagodzą brzmienie płyty i są często kontrapunktem dla gitary Smileya. Często są tkanką tego nagrania, miękką tkanką, niemającą wprawić ciała w ruch. To nie są mięśnie i ścięgna, ale też nie szkielet - tej funkcji zdaje się być najbliższy perkusista Jason Nazary.

Cóż, jeżeli w ten sposób popatrzeć na kwartet - obcujemy z prawdziwą, fascynującą, piękną, ale pełną drapieżności i delikatności równocześnie Małą Kobietką. Nic dodać ;)

PS
A płyta - jak dla mnie - Wielka.
autor: Marcin Jachnik

Travis Laplante: tenor saxophone
Darius Jones: alto saxophone
Andrew Smiley: guitar
Jason Nazary: drums

1. Lung 42:13


płyta do kupienia na multikulti.com

Ty Citerman "Bop Kaballah", Tzadik 2014, TZ8183

Ty Citerman "Bop Kaballah", Tzadik 2014, TZ8183
Jeden z założycieli słynnej formacji punk-jazzowej Gutbucket, gitarzysta Ty Citerman sięga głęboko do swych żydowskich korzeni, tworząc muzykę przebogatą w warstwie brzmieniowej, a prostą i chwytliwą w odbiorze. Czerpiąc inspirację z tak różnorodnych źródeł jak Beat Generation, tradycyjnej muzyki żydowskiej, ale i folkloru Europy Wschodniej, muzycznych głębi kabalistycznej mistyki, tworzy on intensywny i kolorowy program, splatając w jedno także muzykę klezmerską, chasydzkie niguny, jazz, rock, a nawet klasyczną kompozycję.

Bardzo jestem ciekaw koncertowej wersji tych kompozycji - słuchając tego nagrania brakuje mi bowiem eksplozji, odrzucenia, choć na chwilę kontroli i puszczenia wodzy muzycznych fantazji. Zaufania intuicji i doświadczeniu miast intelektowi i wyczuleniu na detal. Ale słucha się tej muzyki z niebywałą wprost przyjemnością.

Dawno już nie słyszałem w żydowskiej serii Tzadika tak pięknej i przebojowej płyty, łączącej modlitewne skupienie z doświadczeniem rockowej i downtownowej energii.
autor: Józef Paprocki


Ben Holmes: trumpet
Ken Thomson: bass clarinet
Ty Citerman: electric guitar, prepared guitar, electronics
Adam D Gold: drums

1. The Cossack Who Smelt of Vodka
2. (Conversation With) Ghosts
3. Snout
4. The Synagogue Detective
5. After All That Has Happened
6. Talmudic Breakbeat
7. Exchanging Pleasantries With a Wall
8. The Voice That Led Us Here and Then Waltzed/Hobbled Away
 

płyta do kupienia na multikulti.com

piątek, 6 czerwca 2014

Abdelhai Bennani / Itaru Oki / Alan Silva / Makoto Sato "New Today, New Everyday" [2CD], improvising beings 2012, ib13

Abdelhai Bennani / Itaru Oki / Alan Silva / Makoto Sato "New Today, New Everyday" [2CD], improvising beings 2012, ib13
Ta płyta, a raczej dwupłytowy album, chociaż sygnowana czterema nazwiskami wybitnych (chociaż nie bardzo znanych) osobowości, naprawdę pozostaje w dużej mierze autorskim projektem saksofonisty Abelhai Bennaniego. To on bowiem jest autorem wszystkich kompozycji - jak głosi adnotacja na płycie. To jednak, co jest "komponowane", a co improwizowane może być tu jednak problematyczne. Cały czas obcujemy z wciąż nowymi dźwiękami, a partie raz zagrane nie powracają w żadnej, choćby i przetworzonej formie. Zupełnie jak w tytule płyty.

Pierwsza płyta nagrana została trio - saksofon / trąbka (lub flety) / perkusja. Dopiero na drugiej płycie do tria dołącza Alan Silva- jak już chyba zdążyliśmy się przyzwyczaić bez kontrabasu, ale za klawiszami syntezatorów i różnego rodzaju elektroniki. W trio na pierwszy plan wysunięty jest saksofon oraz trąbka/flety, na których gra Itaru Oki. Te dwa instrumenty prowadzą tu otwarty dialog, czasami z dużą intensywnością, której przydaje jeszcze raczej pozostający w tle Makoto Sato. Perełką prawdziwą jest tu kompozycja "Tribe", o dosyć wyciszonym charakterze, gdzie w partie tenoru lidera wplecione są głębokie dźwięki bambusowego fletu.

Także druga płyta pozostaje w podobnym nastroju - Alan Silva z wielkim wyczuciem akustycznej muzyki partnerów akcentuje ciemne barwy brzmienia w niskich raczej rejestrach. Jego elektroniczne improwizacje i preparacje pozostają pięknym, wyciszonym tłem dla poczynań pozostałych członków zespołu. Podchodzi to tego ostrożnie, jakby nie chciał zburzyć cudownej harmonii triowego nagrania, a tylko raczej ją wzbogacić.

Raczej wyciszona, pełna piękna i głębi muzyka. Koniecznie!
autor: Marcin Jachnik

Abdelhai Bennani: tenor saxophone
Itaru Oki: trumpet
Alan Silva: synthesizer
Makoto Sato: drums

CD 1:
1. Birth
2. Tribes
3. East West Ends

CD 2:
4. Take Time, Play The Game
5. Life First, A Dream
6. More Is Different

płyta do nabycia na multikulti.com

czwartek, 5 czerwca 2014

James Leary with Joe Henderson, Eddie Marshall, George Cables, Babatunde Lea, Kenneth Nash, Billy Higgins, Eric Reed & Dwight Tribble "Together", Lifeforce Jazz 2012, LFJ5001

James Leary with Joe Henderson, Eddie Marshall, George Cables, Babatunde Lea, Kenneth Nash, Billy Higgins, Eric Reed & Dwight Tribble "Together", Lifeforce Jazz 2012, LFJ5001
Wydana w 2012 roku płyta Jamesa Leary'ego nie została zarejestrowana podczas jednej sesji nagraniowej. Pierwsza z nich miała miejsce we wrześniu 1980 roku - przy udziale m.in. saksofonisty Joe Hendersona. Zarejestrowano wtedy 7 utworów (pierwsze siedem ścieżek na tej płycie), które niedługo potem wydane zostały na płycie winylowej. Ten album przeszedł wtedy jednak bez jakiegokolwiek echa, niedoczekawszy się bodaj jednak recenzji. A wielka szkoda, bo zarówno kompozycyjnie, jak i wykonawczo jest znakomite nagranie.

Jak wspominają współcześni recenzenci tej płyty - zaproszono do jej zarejestrowania najlepszych muzyków z Zachodniego Wybrzeża (jak wspomina sam Leary - właściwie można mówi o Bay Area, obszarze wokół zatoki San Francisco). Joe Henderson, pianista George Cables to nietylko medialne sławy, ale także znakomici instrumentaliści i wizjonerzy dźwięku, brzmienia, rozpoznawalni od pierwszej nuty. Tutaj, w kwartecie pod przewodem basisty grają z werwą, energetycznie, niczym jeden organizm kierowany jednym, wizjonerskim umysłem. Brzmienie kwintetu łagodzi rozbudowana sekcja dęta złożona z trzynastu muzyków, która ma stanowić dźwiękowe tło dla poczynań małego zespołu. I świetnie te plany udaje się Leary'emu wydobyć.

Zdecydowanie odmienna jest druga część płyty (pozostałe sześć utworów), która nagrana została nie podczas jednej sesji, ale kilku różnych spotkań na przestrzeni lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Stąd też i składy są tutaj różne - od tria do sekstetu. Ale Leary jest bardzo konsekwentny w swych personalnych wyborach - więc obcujemy z tą samą grupą muzyków, chociaż w bardzo rozmaitych konfiguracjach.

Także z tego powodu - ta część nie brzmi już tak spójnie jak pierwsza. I chociaż trochę brakuje tu osobowości na miarę Hendersona, wiele wnosi i wynagradza Dwight Tribble, znakomity wokalista z Zachodniego Wybrzeża. Zbliża to nieco muzykę zespołu Leary'ego do soul jazzu - ale wciąż obcujemy z wysmakowanym jazzem w starym, dobrym stylu. Warto sięgnąć po to nagranie!
autor: Józef Paprocki


Tracks 1-7:
James Leary: double bass
Joe Henderson: tenor sax
Eddie Marshall: drums
George Cables: piano
Babatunde Lea: percussion
Kenneth Nash: percussion

Tracks 8-13:
James Leary: double bass
Eric Reed: piano
John Rangel: piano
George Harper: soprano sax
James Smith: trumpet
Dwight Trible: vocal
William Bernhardt: trumpetBilly Higgins: drums
Cornel Fauler: drums

1. Today's Song
2. Remember to Smile
3. Twenty-Five / Mister X
4. So Far So Good
5. Legacy
6. Waltz For Monday
7. Wajumbe
8. Expose / Over & Over
9. Together
10. Song for my Mother
11. Come and Talk
12. Little Birds
13. Little Joe

płyta do nabycia na multikulti.com

niedziela, 1 czerwca 2014

Rodrigo Amado "Wire Quartet" Clean Feed 2014, CF297

Rodrigo Amado "Wire Quartet" Clean Feed 2014, CF297
Wire Quartet jest - obok Motion Trio i Hurricane - jednym z tzw. working bandów prowadzonych przez portugalskiego saksofonistę Rodrigo Amado. Nagrywający dla kilku czołowych avant-jazzowych wytwórni europejskich (Not Two, Ayler Records, No Business, a także dla własnej - European Echoes), powraca oto Amado do labelu, w którym zaczynał swoją wydawniczą przygodę - do portugalskiego Clean Feedu.

Wire Quartet to nazwa zespołu, która nie powstała przypadkowo; nazwa, która jest nieprzemyślana. Grupę sami portugalscy muzycy - oprócz Amado jeszcze basista Hernani Faustino, grający na perkusji młodziutki Gabriel Ferrandini oraz zupełnie nowa dla mnie postać na jazzowej scenie - gitarzysta Manuel Mota. I w moim odczuciu właśnie brzmieniu sześciu "drutów" jego instrumentu zawdzięcza grupa swoją nazwę.

Dwóch panów "F" czyli Ferrandini i Faustino świetnie znanych jest z zespołu Red Trio - portugalskiego kolektywu grającego muzykę w pełni improwizowaną, ale o dosyć przewidywalnej strukturze prowadzącej od jednego "uniesienia" do drugiego, gdzie kolektywna improwizacja w finale budowana jest w oparciu o solistyczne improwizacje. I chociaż jest to muzyka niesamowicie nośna w swym koncertowym wydaniu, jednak nieco nużąca, gdy obcuje się z nią na płycie. Jednak lata wspólnego grania owocują i właśnie dzięki nim są oni jedną z najlepiej zgranych sekcji rytmicznych po tej stronie oceanu. I to być może jest powodem tego, że coraz częściej możemy słyszeć ich razem - zaprosił ich saksofonista Nobuyasu Furuya do swojego tria i kwintetu, nagrywali razem z Jonem Irabagonem na najnowszej jego płycie. I także tutaj ich współpraca jest bazą, na której opiera się muzyka kwartetu.

Motoryczny i gęsty podkład sekcji rytmicznej znajduje swoje dopełnienie w grze Manuela Moty. To właśnie jego instrument decyduje - w moim odczuciu - o brzmieniu grupy. Mota - jako improwizator i innowator gry (palcowania) - chwalony był przez wielkich gitarzystów improwizacji, z Derekiem Baily'em i Noelem Akchoté'em na czele. Noisowa faktura jego gry (chociaż pobrzmiewa w niej cały czas bluesowy feeling), porwana gdzie niegdzie energicznymi szarpnięciami przetykanymi ciszą - to właśnie to, co atakuje nasze uszy w pierwszym momencie. Dopiero gdzieś w głębi pojawia saksofon Amado, jakby będący nieco na uboczu, obok głównego nurtu toczącego się żywiołu.

Nominalnie - podobno - liderem jest tu Amado, chociaż chyba raczej z racji na jego doświadczenie i rozpoznawalność niż koncepcję muzyczną. W dodatku mamy tu doczynienia z improwizacją w czystej formie - czy były tu jakieś formalne ustalenia. Wydaje mi się, że nie, chociaż sama muzyka i poszczególne kompozycje mają wyjątkowo przemyślaną strukturę i narrację. Jeśli więc szukają Państwo czegoś nowej i raczej ostrego w wyrazie - polecam to nagranie gorąco.
autor: Marek Zając

Rodrigo Amado: tenor saxophone
Manuel Mota: guitar
Hernani Faustino: double bass
Gabriel Ferrandini: drums

1. Abandon Yourself
2. Surrender
3. To the Music



płyta do kupienia na multikulti.com